“Wyszczekana miłość”, czyli książka na którą czekałam!
Moje dłonie spoczęły na drugiej części serii „Bluff Point” i plany na weekend nagle uległy zmianie. Odkąd skończyłam czytać „Zakochani po uszy” czekałam na powieść zatytułowaną „Wyszczekana miłość” i oto wreszcie wyczekana książka trafiła do czytelników.
Tak jak przy omawianiu pierwszej części – zacznę od okładki. Para radośnie krocząca po plaży, z wiernym psiakiem u boku, dała mi nadzieję, że historia w niej zawarta również będzie opierać się perypetiach futrzastego bohatera, bądź bohaterki. Ciepłe barwy oraz spokojne błękitne morze w tle wprawiły mnie w ten przyjemny stan, kiedy mam ochotę zawinąć się w kocyk i po prostu czytać. Tym razem poprzeczka, była jednak postawiona wysoko – oczekiwałam książki na takim samym poziomie, co pierwsza część.
“Wyszczekana miłość”, czyli o kim przyszło mi czytać.
Główną postacią tym razem okazała się Carly, piękna i przebojowa singielka nigdy nie angażująca się w żadne mniej lub bardziej poważne związki. Tak jak poprzednio, od pierwszego zdania powieści znalazłam się w centrum akcji, przez którą można rozumieć pełne żartów, przekomarzań i serdeczności babskie spotkanie przyjaciółek. Co ważniejsze, dobrze już znanych! Tak, ekipa z Maine powróciła w komplecie! I od razu wzbogaciła się o małe zoo, na które przez moment składały się, aż cztery zwierzaki! Chociaż od przybytku podobno głowa nie boli, jednak autorka – Jenn McKinlay zredukowała później ich liczbę do dwóch – wygadanej papugi imieniem Ike, oraz spokojny golden retriever Saul i moim zdaniem była to świetna decyzja.
Carly na skutek zawirowań życiowych powraca do rodzinnego miasteczka, niemal od razu wpadając na Jamesa, przystojnego trenera szalonych ciotek Mac (uwielbiam je!). Ten niezwykły fizjoterapeuta z Bostonu na dobre zakrada się na strony powieści, czyniąc ją jeszcze bardziej interesującą. Dlaczego? Cóż, mężczyzna ów, skrywający nie jedną tajemnicę, za nic ma reguły, jakimi dotąd kierowała się Carly w doborze mężczyzn. A już z całą pewnością nie przypadnie mu do gustu rola jednonocnej przygody bez znaczenia.
Ciekawym zabiegiem było wprowadzenie niepełnosprawnego szczeniaka, którego opiekunem był wspomniany wyżej Sinclair. Myślę, że autorka postąpiła bardzo dobrze, uczulając czytelniczki na fakt, że choroba zwierzęcia nie musi być przeciwwskazaniem do adopcji.
“Wyszczekana miłość” – czy warto po nią sięgnąć?
Tyle o samej historii, bo tak jak poprzednio nie chcę zdradzać Wam szczegółów. Dlaczego? Bo jeśli tylko podobała się Wam książka „Zakochani po uszy”, to z całą pewnością nie poczujecie się zawiedzeni czytając „Wyszczekaną miłość”.
Podsumowując:
Jeśli tylko kochacie zwierzęta oraz miłosne historie przepełnione uczuciem wzbogaconym szczyptą pikantnej namiętności to jest to powieść, której nie możecie przegapić!
Z niecierpliwością czekam na trzecią część historii, której bohaterką prawdopodobnie będzie Jillian (ona jedyna pozostaje w końcu bez pary). Nie ukrywam, że mam już dla niej odpowiedniego kandydata. Czy moje oczekiwania się ziszczą?