Milioner i bogini, czyli “ciacho na okładce”
Mówi się, że mężczyźni są wzrokowcami, no cóż, zatem ja określę się mianem „estetki”. Nie ukrywam, miło było zatrzymać wzrok na nowej powieści, która trafiła w moje dłonie. Szeroka, całkiem przyjemna klata oraz przystojna twarz modela zerkającego na mnie zachęcała, abym bliżej zapoznała się z książką „ Milioner i bogini ” napisaną przez duet: Vi Keeland oraz Penelope Ward.
Milioner i bogini, czy co znajdziemy w środku?
Przejdźmy zatem do treści: Bianca i Dexter spotkali się zupełnie przypadkowo i pewnie nawet nie zwróciliby na siebie uwagi, gdyby nie fakt, iż zostali uwiezieni w zepsutej windzie. Ta neutralna sytuacja, w której nie wiedzieli nic o sobie, ani o rolach, jakie przyszło im pełnić w życiu mogli poznać swoje prawdziwe oblicza. Ona śpieszyła się na niezwykle ważny wywiad z tajemniczym i nikomu nieznanym właścicielem finansowego imperium, a on, no cóż ze wszystkich sił starał się, by na owy wywiad zdążyć!
Uwaga rzucona mimochodem sprawiła, że nie chcąc stracić w oczach dziewczyny, skłamał kim jest i przedstawił się jako Jay. Uczynił to z jednego powodu: obawiał się, pewnie słusznie, iż zostanie przez nią zaszufladkowanym jako bezwzględny, snobistyczny i zapatrzony w siebie milioner. Jako Dex odwołał wywiad i porwał Biancę na niezwykłą randkę na mieście. Spytacie co z wywiadem? Doszedł do skutku (przecież Dex nie mógł dopuścić, aby Bianca miała z tego powodu problemy w pracy!), ale ograniczył się jedynie do dyskusji internetowej, która z biegiem czasu zaczęła schodzić na osobiste tematy…
Jay zakochał się w Biance, Dex również i stał się zazdrosny o swojego „rywala”, Bianca zaś zafascynowała się obydwoma mężczyznami…
Brzmi jak pokręcona historia?
Ku własnemu zaskoczeniu odkryłam, że czytało się ją lekko i przyjemnie. Sceny zazdrości Dexa o swoje alter ego stanowiły dla mnie perełkę tej książki i czyniły ją bardziej atrakcyjną. A to, w jaki sposób główna bohaterka poradziła sobie z dwoma adoratorami, stanowi dla mnie mistrzostwo świata. Przyznaję szczerze – śmiałam się do łez! Inaczej po prostu się nie dało!
Biancę polubiłam od pierwszego akapitu. Pewna siebie, momentami bezczelna, wiedząca czego tak naprawdę chce, a co najważniejsze profesjonalistka. Nieco sarkastyczne poczucie humoru pomagało jej w lepszych i gorszych momentach. Miałam ochotę bić autorkom brawo, bowiem wreszcie trafiłam na bohaterkę, która nie jest omdlewającą niewiastą czekającą na napalonego księcia z bajki. To kobieta z krwi i kości, ze swoimi pragnieniami, marzeniami, ale też słabostkami, które w powieści również zostały uwzględnione. Osobiście uważam, że świetnie stworzono linię czasową jej przeszłości – wszystko w niej ze sobą współgra i jest bardzo prawdopodobne np. rozwód rodziców, który pozostawił niezatarte piętno w jej świadomości.
Dexter również został napisany bardzo dobrze, bez zbytniego wygładzenia czy też czynienia z niego macho za wszelką cenę. Wszystko zdawało się być prawdziwe i na tyle autentyczne, by uwierzyć w ta historię.
Czy mogło być lepiej?
I gdyby autorki zostawiły tą historię na tym etapie, wszystko byłoby dobrze, wręcz super. Jednakże kolejny zwrot akcji poprzedzony znamiennym zdaniem:
„Nie miałem jeszcze wtedy pojęcia, że nie ze wszystkim można sobie poradzić”
zmienił wszystko. Od tego momentu miałam wrażenie, że czytam scenariusz jakiejś mdłej meksykańskiej telenoweli. Niemal słyszałam szeptane z emfazą „Ojjj Riccccardo”! W moim odczuciu ten wątek można było sobie darować, aby nie psuć lekkiego, zabawnego tonu, w którym utrzymana była większość powieści.
Podsumowując:
Przez większość czasu spędzonego z tą książką naprawdę dobrze się bawiłam. Pożądanie, wzajemna fascynacja, chemia między Biancą a Dexem, były przedstawione po mistrzowsku! Nie mniej jednak, gdybym znała ciąg dalszy, to przestałabym czytać wraz ze zdaniem, które zacytowałam powyżej.