“Pocałunek księcia”, a moje preferencje czytelnicze
Zerkałam ostatnio na listę czytanych przeze mnie książek i ze zdziwieniem stwierdziłam, że zamknęłam się w jednym gatunku – kryminałach. Nie jest to dobre, ani dla samej duszy, jak i mojego rozwoju, jako autorki. Zresztą mamy piękną pogodę, słońce i wypadałoby przeczytać coś lżejszego, odpowiedniego do panującej wkoło atmosfery.
Sięgnęłam więc po książkę Eloisy James „Pocałunek księcia”. Dlaczego akurat ta książka wpadła mi w ręce? Nie przeczę, że zachęciła mnie rekomendacja „Romantic Times”, która obiecywała „seksowną wersję historii o Kopciuszku w pełnym humoru i uroku romansie mistrzyni”.
“Pocałunek księcia” wrażenia ogólne
Czy było seksownie? Raczej tak. Momentami można było wyczuć chemię między dwójką głównych bohaterów, niestety chwilami zaś magia ta była zakłócana przez określenia zupełnie nie pasujące do charakteru książki. Skoro akcja przedstawiona w powieści rozgrywać się miała w XIX wieku, to takie rzeczowniki takie jak :„wacek”, niestety kłóciły mi się z wyczarowanym przez autorkę światem książęcego zamku.
Czy było zabawnie? Tak! Nie mniej jednak o humor dbała głównie matka chrzestna, chociaż tym razem los pozbawił jej magicznej różdżki. To właśnie ta postać zyskała moją największą sympatię i chętnie przeczytałabym książkę, której akcja skupiłaby się wokół tej bohaterki!
Dużym plusem są też postacie „szczurów”, które szczurami tak naprawdę nie są!
Podsumowując:
Warto przeczytać, jeśli macie ochotę na lekką lekturę i nie rażą Was małe niezgodności epoki ze słownictwem!